Co najbardziej lubię w podróżowaniu? Odkrywać!
Wraz z rozwojem technologii podróżowanie staje się coraz łatwiejsze, a odkrywanie coraz trudniejsze. Wszyscy byli już wszędzie, każdy punkt widokowy ma swój własny hashtag, a miasta z zabytkami zaczynają być tak przeciążone, że zamiast myśleć jak na turystach zarobić – kombinują jak ograniczać ich przepływ.
Zatem jak zwiedzać? Podążać tropem podróżników? Samemu wytyczać nowe ścieżki? Ta druga opcja jest dużo bardziej kusząca ale obarczona jest też dużo większym ryzykiem. Co jeśli trasę którą znaleźliśmy i opracowaliśmy sami ktoś już przetarł? Jak poradzić sobie z rozczarowaniem?
Za dużo pytań, a klikając w post spodziewacie się odpowiedzi, miejsc, jedzenia. No cóż, nikt nie powiedział że będzie łatwo. Możemy dyskutować, ale żeby z sobą (i swoimi opiniami) wytrzymać przyda nam się… kieliszek porto.
NOTKA BIOGRAFICZNA - CZYM JEST PORTO?
Dojrzewające i fermentujące smaki mają w sobie coś niesamowitego. Czy to będzie kawałek sera, szynki, kiszonej kapusty czy dojrzewającego w drewnianych beczkach porto. To udowodnione naukowo, że jest pięć smaków. Tyle razy piszemy o ‘umami’ że tracimy tę podnietę, to powoli przestaje być sexy. Czy jest coś więcej? Czy jest jakiś szósty smak? Ja myślę że tak, ale o tym za chwilę.
Bo najpierw musicie wiedzieć czym jest porto.
Jest taka dolina na północy Portugalii w której rosną winorośle. Alto Douro, co po portugalsku oznacza po prostu „Górne Douro”. To miejsce jako pierwsze na świecie (1756r.) zostało wyznaczone jako region winiarski o określonej klasyfikacji winnic i jasno wytyczonych granicach. Od 2001 roku wpisane na listę zabytków Unesco. Jeśli piliście kiedyś prawdziwe, certyfikowane wino porto to musiało być wyhodowane i zrobione właśnie tutaj. A jeśli nie piliście? No to musicie szybko nadrobić 😉
Samo Porto to wzmacniane wino powstające z fermentacji miażdżonych winogron – w paru miejscach wciąż za pomocą gołych stóp pracowników. Tak, ta tradycja jeszcze istnieje! Następnie proces fermentacji jest zatrzymywany przez dolanie neutralnego winnego spirytusu który ma 77% alkoholu, ni mniej ni więcej. Mimo że definicje określają porto jako wino słodkie lub półsłodkie, moje nawykłe do deserów kubki smakowe traktują niektóre z win wręcz jako wytrawne. Dlatego zatrzymam tutaj ten chemiczny wątek i odeślę Was do Wikipedii i innych bardziej poważnych źródeł.
Z PODSTAW KTÓRE MUSICIE ZNAĆ
Jest tego porto parę rodzajów. ‘Ruby’ – krwistoczerwone w kolorze, w smaku najbardziej przypominające normalne wino. Tylko dużo mocniejsze, bo porto zazwyczaj ma około 20% alkoholu po wzmocnieniu. Jaśniejszy brat to ‘White’, robiony z jasnych winogron a pity najchętniej przez Portugalczyków schłodzony i wymieszany z tonikiem. Tak też my najchętniej go piliśmy, bo znośne a przez to tanie butelki można dostać już za niewiele powyżej pięciu euro.
Oczywiście każdemu z nas smakowało inne porto, ale jako że to ja piszę tę historię to najwięcej poświęcę winu rodzaju ‘Tawny’. Ten rodzaj wina powstaje po pierwsze przez kupażowanie, czyli mieszanie różnych gatunków porto w celu uzyskania odpowiedniego smaku, koloru, kwaskowatości itp. A po drugie przez rozlanie do mniejszych beczek i leżakowaniu. Dzięki dłuższej styczności z powietrzem i drewnem ‘Tawny’ zmienia kolor na brązowo-karmelowy i traci smak owoców na rzecz drewna właśnie, oraz karmelowo-korzennych aromatów. To właśnie ten rodzaj zdobył moje niewyuczone fermentacji serce i o dziwo w smaku przypominał nasze swojskie miody pitne, przynajmniej tam gdzie porto próbowałem.
NOTKA BIOGRAFICZNA NUMER DWA
Skąd się wziął pomysł na porto? Zrobiłem mały ‘risercz’ na miejscu i po powrocie z Portugalii. Przypomnę tylko, że historykiem nie jestem, nie cytujcie mnie więc na naukowych forach jako autorytetu w dyskusji 😉
Otóż Anglicy, którzy nie lubią za kołnierz wylewać, upodobali sobie kontynentalne trunki, w tym wino. W końcu na dworze nie wypadało tyle tego piwa pić, a whisky kojarzyła się tylko ze sprawiającymi problemy Szkotami. Z Francuzami nigdy się nie lubili i ciągle walczyli – stąd wysokie podatki i cła byle by tylko nic z kraju znad Loary nie sprowadzać. Musieli więc znaleźć innych zapaleńców do procentów. Trafili na Portugalczyków i zaczęli kupować od nich wino.
Jak możecie się domyślać, podróż z Porto do Londynu nie zajmowała kiedyś paru godzin jak teraz. Myślimy bardziej w kategoriach tygodni. Drogą morską. Wino w takich warunkach lubi się psuć, a zepsutego pić nikt nie lubi, stąd zaczęto dodawać alkoholu (na początku było to brandy i dolewano go już po samej fermentacji wina). A że smak dobry i humor od tych 20% jakby lepszy to już możecie sobie dwa do dwóch dodać.
Dodatkowego smaczku dodaje fakt, że roztropni Anglicy chcieli trochę przyoszczędzić i kantować na jakości wina co doprowadziło Portugalczyków we wspomnianym 1756 roku do obrandowania i chronienia swojego historycznego dorobku. A zrobił to Markiz de Pombal, premier i doradca portugalskiego króla.
GDZIE PIĆ PORTO?
Do wyboru macie całe mnóstwo uznawanych na świecie winiarni w samej dolinie Douro. Przejeżdżając wzdłuż rzeki (polecamy wynajem auta bardziej niż wycieczkę łódką) i podziwiając tarasy winne będziecie mijać znaki i wjazdy do mniej lub bardziej znanych marek. Te tarasy to śmieszna sprawa, bo w przeciwieństwie do łagodnych wzgórz Toskanii Portugalczycy postanowili urządzić się niemal jak Tajowie i Wietnamczycy z ryżem. Widoki są naprawdę zaskakujące i niesamowicie zadowalające.
Uwaga! Przyjeżdżajcie tu najwcześniej w Czerwcu, kiedy winorośle chociaż się zazielenią, a jeszcze lepiej w Lipcu jak same owoce zmienią barwę z zielonej na fioletową.
My zajechaliśmy do winiarni Sandeman, jednej z większych w regionie. Ta miejscówka jest szczególnie dobra ze względu na widoki z tarasu sklepowego. Długo podziwialiśmy zielone zbocza Douro kłócąc się która butelka porto smakowała nam najbardziej. Oprócz samego sklepu i degustacji możecie oczywiście zwiedzać też samą winiarnię i pola z winoroślami. Najlepiej wcześniej zarezerwować lub wykupić sobie zwiedzanie przez ich stronę internetową. Ceny zwiedzania zaczynają się od 13 euro od osoby a same degustacje już od 6 euro za osobę. W cenie degustacji standardowo są trzy różne wina, ale można zaopatrywać się też w pojedyncze kieliszki. W ten sposób wypiliśmy trio „Classic Taste” (6 euro/os) składające się z bazowego Ruby, White i Tawny, do tego „Amber Selection (10euro/os) z przekrojem starzonych win typu Tawny – mówiłem że to moje ulubione?
JAK ZWIEDZAĆ DOURO? ZACZĄĆ OD CIASTKA W KSZTAŁCIE… ŚWIĘTEGO
Wracamy do tej bardziej praktycznej części wpisu. My trafiliśmy tu samochodem z Lizbony i zaczęliśmy od noclegu w mieście Amarante. Jeśli robicie podobną drogę to polecamy ten przystanek z bardzo wielu powodów! Po pierwsze, to był nasz pierwszy przystanek po większym mieście jakim jest stolica Portugalii. Mniej wypchana turystami okolica, powolne życie mieszkańców, zabytkowy kamienny most i katedra w centrum. Idealne miejsce żeby chwilę odpocząć przed kolejną porcją zwiedzania.
eśli to Was nie przekonuje, to może zrobi to Sao Goncalo. Ten żyjący w trzynastym wieku mnich benedyktyński, uznany po śmierci jako święty, ponoć osiedlił się w tym mieście. Nic w tym szczególnego, gdyby nie wyróżniające go za życia umiejętności. Pomagał bowiem lokalsom w ich miłosnych rozterkach i był znany i rozpoznawany w okolicy jako świetna, żeby nie powiedzieć święta, swatka.
Po śmierci doczekał się słodkiego losu, a ciastka o jego imieniu i fallicznych kształtach są sprzedawane w każdej cukierni. My spróbowaliśmy tych w Confeitaria Tinoca. Parzone ciasto, budyń, cukier puder, smakowało 😉
Amarante leży ok 40km od miasta Peso de Regua, a już po drodze będziecie mogli podziwiać widoki na dolinę. Dalej powinniście wyruszyć w drogę malowniczą trasą numer N222. Droga wije się tuż przy południowym brzegu rzeki, a przystankom na widoki nie ma końca. My dojechaliśmy do São João da Pesqueira a następnie do punktu widokowego przy małej kapliczce. Nietrudno znaleźć, bo jest zaznaczone na mapie, a znajdziecie również oznaczone na końcu tego wpisu. Pamiętajcie tylko nie zatrzymywać się na wylanym asfaltem placyku koło kapliczki, a pojechać dokładnie tam gdzie proponuje nawigacja. Na drugą stronę wzniesienia aż pod zamkniętą łańcuchem drogę – to właśnie stamtąd jest najładniejszy widok 😉
PRZYSTANEK W PINHAO
Wracając jest parę opcji, można wrócić tą samą N222 i chociaż mówi się, że nie da się wsiąść dwa razy do tej samej rzeki, to jednak widoki są trochę inne patrząc w przeciwnym kierunku. My proponujemy przejechać się jeszcze do Pinhao i zajrzeć na popołudniowy poczęstunek w O-Por-Co. Ten mały bar serwuje regionalne wina, porto i produkty w sposób prosty i smaczny. My poczęstowaliśmy się dużą deską mięsa i serów z dodatkami (15 euro), napiliśmy się wina i odpoczęliśmy przed dalszą drogą.
Z DOURO WINO TRANSPORTOWANE JEST DO VILA NOVA DE GAIA
To miasto położone naprzeciwko samego Porto, po drugiej stronie rzeki Duero. Z początku patrząc na mapę myślałem że to po prostu kolejna dzielnica Porto – ależ byłem w błędzie! To tutaj znajdują się magazyny i właściwe winiarnie, gdzie wino jest leżakowane, mieszane (kupażowane!), próbowane i wreszcie rozlewane do butelek. Same uliczki nie robią takiego wrażenia, czy to z punktów widokowych w Porto, czy z bliska, dopóki nie uświadomimy sobie że w każdym z budynków znajdują się setki, jeśli nie tysiące beczek z porto. Zdałem sobie z tego sprawę dopiero wychodząc z wizyty w kolejnej winiarni którą możemy szczerze polecić.
Cockburn’s, czytane ‘Coburns’ ze względu na swój Szkocki (!) rodowód, to jedna z najstarszych marek w regionie. Burzliwa historia opowiedziana w trakcie ponad godzinnej wycieczki po halach magazynowych i pracowni bednarskiej, czyli zespołu pracowników zajmujących się utrzymaniem i odnawianiem beczek. Ciągle przy użyciu takich samych narzędzi, a często nawet „tych samych” drewnianych młotków i metalowych obręczy co sto i więcej lat temu. Niesamowite doświadczenie i spora dawka wiedzy dla zainteresowanych – polecamy koniecznie w ramach wyjazdu do Porto i okolic!
Jeśli chodzi o samo zwiedzanie Vila Nova de Gaia to są dwa miejsca o których powinniście wiedzieć. Deptak nadmorski to sprawa prosta. Są tu knajpki i lokale serwujące jedzenie i degustacje porto. Fajnie jest się tu przejść, popatrzeć na te wszystkie logotypy które spotkaliśmy w samym Douro.
Na rzece stoją przycumowane barki z beczkami rekonstruujące jak to kiedyś wyglądało. Miły klimat, parę fajnych fotek, widok na drugą stronę brzegu na Porto. Uliczki z winnicami są raczej monotematyczne. Wysokie kamienne mury, małe okna niepozwalające światłu zbyt obficie padać na dojrzewające wino. Można tu się zanurzyć i przypadkiem trafić na otwarte drzwi skąd w środku poobserwować pracę przy winie, to raczej dla wytrwałych i tych co mają tutaj więcej wolnego czasu.
Z DEPTAKU DO KLASZTORU
Jest coś przyciągającego uwagę w miastach budowanych na stromych zboczach. Gęsta zabudowa, dachy układające się w mozaikę podobną do popękanej glinianej gleby na pustyni – chyba kumacie o co chodzi. Nie polecamy tu nic do jedzenia bo na naszą polską kieszeń trochę tu drogo i pachnie „tourist trap’em”. Po stronie Porto znajdziecie parę lepszych lokali do których warto zajrzeć przed degustacją wina. Wszystkie skrupulatnie opiszemy w przewodniku po Porto.
Z deptaku dostaniecie się na wzgórze z klasztorem na jeden z dwóch sposobów. Szybki i względnie nudny w podwieszanych wagonikach, oraz wolniejszy, trudniejszy pieszo. Da się tam dojść dość szybko (ok. 30 min spacerowym tempem), ale stromo pod górę. Niemniej warto bo pod samym klasztorem znajduje się park z balustradą na drugą stronę miasta i był to jeden z najładniejszych widoków podczas naszego wyjazdu do Porto.
A jeśli dodam że można tu usiąść i otworzyć butelkę… Otworzyć puszkę sardynek, urwać kawałek chleba, ugryźć sera…
Pooglądać wolno przepływające łódki i grzać się w popołudniowym słońcu jak winorośle w Douro…
Jeśli szukasz innych pomysłów na city-break, takich jak Berlin, Madryt czy Barcelona, ZAJRZYJ TUTAJ!
Add comment