Co jeść w Lizbonie?
Przez dłuższy czas omijaliśmy Portugalię. A bo to w sumie najdalej w Europie, a przede wszystkim bo bilety do Lizbony czy Porto wcale nie są takie tanie jakby się mogło wydawać. Teraz żałujemy zwłoki, bo podoba nam się tu niemniej niż w innych krajach zachodniej Europy, a sama Lizbona ma mnóstwo historii i ciekawostek do zaoferowania. No i jedzenia, nie zapominajmy o jedzeniu!Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Ut elit tellus, luctus nec ullamcorper mattis, pulvinar dapibus leo.
CIEŃ STAREGO IMPERIUM
Lizbona jest miastem chaotycznym, kolorowym (te kafelki!), wypchanym ludźmi – nie tylko turystami. W knajpach wieczorami jest gwarno, a w ciągu dnia zapchane autobusy i tramwaje i ciężko znaleźć puste miejsce na przystanek na kawę. W tym gwarze tak charakterystycznym dla stolicy jest jedna rzecz która się przebija ponad inne. To taka specyficzna nostalgia, że „kiedyś było lepiej”. Widać to trochę po ciągle pięknych, ale zaniedbanych kamienicach (te kafelki!). Po zabytkach które pamiętają erę kolonializmu i bogactwa Portugalii. W końcu widać to po Fado – specyficznym dla tego kraju stylu muzyki granej na żywo, śpiewu w akompaniamencie gitary akustycznej, którego posłuchać można w wielu lokalach poukrywanych pośród uliczek Lizbony.
To te sprzeczności tak przyciągają tutaj, a pomiędzy jedną a drugą historią trzeba jeszcze znaleźć miejsce na jedzenie! Wiadomo że jak nadmorskie kraje to owoce morza, ale ze względu na klimat, a i wspomnianą historię są tu wyśmienite mięsa, ryby oraz desery. Oprócz Lizbony w tym wpisie, zwiedziliśmy również Porto i dolinę Douro (słynącą z uprawy winogron i wina) – link do wpisu tutaj!
CO ZOBACZYĆ W LIZBONIE?
W zależności od ilości dni które spędzacie w Lizbonie jest parę konfiguracji zwiedzania które trzeba zrobić. Jest również parę oczywistych punktów do obejrzenia a na naszej liście top 3 znajduje się Museu Nacional do Azulejo – czyli muzeum kafelków. Zrobione w starym klasztorze opowiada historię zmian stylów w sztuce a pośrednio zmian gustów Portugalczyków i historię samej Lizbony. Dobrze jest od niego zacząć, by później rozpoznawać i rozumieć lepiej co dokładnie widzimy na mieście. Minusem jest niestety położenie muzeum. Kawałek poza miastem i przymus dojazdu autobusem (linia 794 lub 759 z głównego placu – Praça do Comércio) może odstraszać jeśli macie tylko weekend w stolicy.
Drugim obiektem dalej od centrum jest największe w Europie Oceanarium. W środku jeden duży basen z większymi rybami, a również trasa po dwóch piętrach budynku pokazująca mikroklimat czterech różnych oceanów – Indyjskiego, Atlantyckiego, Spokojnego, Arktycznego. Przed wejściem byłem sceptyczny, ale nie żałuję żadnego z 19 euro wydanych na bilet (os. dorosła), wszystko świetnie opisane, pokazane, z dużym naciskiem na bezpieczeństwo i komfort zwierząt i życia morskiego. Must see!
Zwiedzanie centrum miasta polega głównie na przechadzaniu się uliczkami, podziwianiu starych kamienic i wspomnianych kafelków. Rozglądajcie się za widokami, o które szczególnie łatwo przy tej rzeźbie terenu. Punkt z którego dobrze widać miasto i charakterystyczne pomarańczowe dachy to taras widokowy windy Santa Justa – jedynej pionowej windy w Lizbonie. Jeśli nie chcecie przepłacać za wjazd z dołu (5 euro/os), to możecie samodzielnie wejść na górę w okolicach wykopalisk archeologicznych kościoła Carmo i wejść na taras widokowy za 2-3 euro/os. W sumie sam przejazd to zwykła winda więc nic specjalnego, za to widok dobry bo położony w centralnej części miasta. W każdą stronę widać charakterystyczne zabudowania, widać zatokę, katedrę Se, zamek – wszystko jest 😉 Oprócz tego możecie podziwiać panoramę miasta od strony wzgórza zamkowego.
Z charakterystycznych miejsc których „nie chcecie unikać” należy również Praça de Dom Pedro IV w Baixa – znany też jako Plac Rossio – od epoki Średniowiecza jeden z głównych placów w mieście. Przechadzając się po uliczkach Lizbony będziecie o niego zahaczać co chwila. To tutaj jest też jeden z bardziej obleganych shot-barów z Ginjinha. Na mieście tego typu punktów znajdziecie mnóstwo, ten stał się sławny bo pojawił się w jednym z odcinków programu Anthonego Bourdaina.
Ginjinha lub Ginja to portugalski likier wiśniowy. Z tego co zauważyliśmy to pity równie chętnie przez Portugalczyków co piwo. Powstaje w sposób powszechnie znany również w Polsce. Wiśnie zasypane cukrem i zalewane alkoholem. Z tymi zalanymi owocami jest rozlewany do butelek i sprzedawany w sklepach. Niby kraj taki daleki ale umiłowanie trunków podobne co u Nas nad Wisłą 😉
FADO I PODZAMCZE – BAIRRO ALTO I ALFAMA
Kolejne miejsce w stolicy które trzeba obejrzeć to dzielnice Bairro Alto i Alfama. W obu znajdziecie małe kamienice z poutykanymi na parterach knajpami, barami, kawiarniami i sklepikami z mydłem i powidłem. Przygotujcie się na ciągłą wędrówkę pod górę – mam wrażenie że nigdy się tu nie schodzi w dół 🙂. Ale dzięki temu pośród ciasnych uliczek pojawiają się inne spojrzenia na niżej położone ulice a w nich na przejeżdżające żółte tramwaje. Perspektywa działa tu cuda i każdy fotograf z pewnością to doceni. Bairro Alto to dzielnica związana z Fado, a mniej więcej od 19.30 każdego dnia w każdym z lokali jest muzyka na żywo. Nie mamy tu żadnej polecanej knajpki na koncert, czasem dobrze po prostu przejść się wieczorem i posłuchać nawet z wejścia.
Alfama to dzielnica podzamkowa którą można zwiedzić kierując się do starych fortyfikacji. Wejście do samego zamku to koszt ok 15 euro za os. Jest to dość dużo biorąc pod uwagę małą liczbę atrakcji do zwiedzania a raczej przechadzkę murami i spoglądanie na miasto – jak wspomniałem wcześniej samo kręcenie się uliczkami da nam podobne panoramy, wybór pozostawiamy Wam. Włócząc się tutaj zajrzyjcie do Union Empanadas.
To mały i bardzo kolorowy bar podający kawę, koktajle owocowe i tytułowe empanadas z różnymi farszami. Bardzo fajne ciasto, wkłady smaczne i mocno odróżniające się od siebie (jest tu tuńczyk który schodzi najszybciej, wołowina w przypominającym Meksyk chili con carne lub wersje wegetariańskie). Po 1,5 euro za sztukę do ręki na wynos i w drogę! Wspomniałem że jest kolorowo? Otóż wnętrze malowali Ci sami ludzie którzy odpowiadali za scenografię i grafiki do filmu „Hotel Budapest” 🙂
UCIECZKA ZA MIASTO
Lizbona w pewnym sensie przypomina nam Warszawę, jeśli chodzi o plan zwiedzania. Są tu miejsca pozaznaczane na mapie i polecane do obejrzenia, jednak nie ma tu aż tylu spektakularnych budynków jak Paryż z wieżą Eiffela lub Budapeszt z jego zamkiem i parlamentem. Tutaj się chodzi po mieście, chłonie jego atmosferę, obserwuje życie ludzi przez te parę/paręnaście godzin dziennie próbując zrozumieć jak tu się żyje i co tu się robi dla rozrywki.
Z samego miasta uciec można w paru kierunkach. Belem jest wycieczką na pół dnia lub cały dzień. Prosty dojazd komunikacją miejską (autobus linia 728 lub ciaśniej w tramwaju 15E) do dzielnicy położonej na zachód od centrum. Tutaj znajduje się kompleks klasztorny Hieronimitów wraz z Świątynią, wieża Belem, centrum archeologiczne i przyjemny deptak nadmorski i pomnik odkrywców. Są również Pasteis de Belem których nie polecamy, ale osobny akapit tłumaczący dlaczego będzie poniżej 😉
Dlaczego pół dnia lub cały dzień? To zależy jak szybko zwiedzacie i czy macie ochotę pokręcić się po deptaku lub zrobić sobie piknik w parku okalającym wieżę w Belem. Kolejki do atrakcji turystycznych wydają się długie ale idą dość sprawnie, same zabytki zwiedza się raczej szybko – choć my skupiamy się bardziej na jedzeniu niż na zabytkach więc idzie sprawnie 😉 Sam transport również nie zajmuje dużo czasu. Mi najbardziej do gustu przypadł pomnik odkrywców i widok z wieży ze względu na wpływające do zatoki tankowce, łódki wszelakiej wielkości i rześki powiew wiatru w ciepły dzień.
Miejscem spoza utartego szlaku turystycznego, ale nadal wartego zobaczenia jest jeszcze LX Factory. To kompleks pofabryczny przerobiony na knajpki, sklepiki i wystawy różnych street-artowych twórców. Zachowany klimat industrialny, niepoodnawiane budynki z cegły, hale z przeszklonymi dachami i murale to przestrzeń która mi bardzo przypadła do gustu. LX Factory przypomina Off Piotrkowską w Łodzi lub instalacje Nocnego Marketu w Warszawie. W weekendy odbywają się tu dodatkowo targi z regionalnymi produktami i z ręcznie robionymi ozdobami – od okularów i bransoletek, przez zegarki, do obrazów a nawet mebli. Warto się tu zatrzymać i zobaczyć co robią młodzi Portugalczycy po godzinach i kupić sobie coś fajnego do zjedzenia. Szczególnie że jest po drodze pomiędzy Belem a centrum Lizbony.
PARĘ UWAG JEŚLI SZYKUJECIE SIĘ NA ZWIEDZANIE LIZBONY
– Nie wiem kto pisał że jest ciężko z płatnościami kartą. Wszystkie atrakcje turystyczne obsługują płatności elektroniczne, wszystkie większe i mniejsze lokale również. Sporadycznie musieliśmy wyciągać gotówkę jedząc lub płacąc na mieście (Czerwiec 2019)
– Lizbona jest zapchana turystami. Spodziewajcie się kolejek wszędzie, w zasadzie od samego otwarcia, trudno zrobić zdjęcie bez kogoś na drugim planie (ale da się). Cierpliwość i przy planowaniu weźcie pod uwagę dodatkowe 30-40min (średnio) na wejście do atrakcji.
– Komunikacja miejsca jest nieterminowa. Nie sugerujcie się godzinami odjazdów autobusów. Podczas naszego przemieszczania się, przez 3,5 dnia pobytu, dwa autobusy przyjechały na czas. Wiąże się to z przystankami „na żądanie” i kupowaniem biletów u kierowców, co zajmuje czas i totalnie rozbija rozkład jazdy.
– Tramwaje w Lizbonie są brzydkie. Tak, da się upolować bez trudu ten przemierzający ciasne uliczki transport miejski, ale wagoniki są albo oklejone reklamami albo pomazane graffitti (i to niestety brzydkim). Nie napalajcie się więc zbytnio. Samo jeżdżenie? Ciężko o miejsce przy oknie, a kultowy nr 28 jeszcze na pętli ma kilkudziesięcio-osobową kolejkę turystów. Ja proponuję wsiadać losowo na mieście by gdzieś podjechać lub poczuć klimat trzeszczącego drewnianego wagoniku, jednak nie porwała mnie ta atrakcja.
NO DOBRA. WIEMY JAK ZWIEDZAĆ, TO CO JEŚĆ W LIZBONIE?
Zacznijmy od rzeczy oczywistych – Pastel de Belem (Nata). Skąd różne nazwy? Zagłębmy się w historię tego ciastka. Wieść niesie, że kreatywni mnisi do krochmalenia swoich ubrań korzystali z białek z jajek. Żółtka były im niepotrzebne ale w duchu popularnego teraz „zero waste” nie chcieli marnować tyle dobrego produktu. Jak widać koncept wcale nie jest taki nowy jak mogłoby się wydawać! Z żółtek zaczęli produkować krem o konsystencji budyniowej który zaczęli wykorzystywać przy produkcji ciastek.
Te pierwsze oryginalne powstały w Belem, przy opisywanym klasztorze Hieronimitów i jak możecie się domyślać, chcąc chronić swój produkt jak nasi górale oscypki, obrandowali ciastka i tylko te pochodzące z Belem mogą się tak nazywać 😉 Cała reszta musi zadowolić się niemniej zachęcającą nazwą Pastel de Nata. Próbowaliśmy tych słodyczy w wielu miejscach zarówno w Lizbonie, Porto jak i poza większymi miastami i musimy głośno powiedzieć: „Nie warto stać w kolejce w Belem”. Wcale nie są to najlepsze wyroby jakie można znaleźć. Są dwa miejsca w których z czystym sumieniem polecamy zjeść – jest to piekarnia Manteigaria (konkretnie ta w Mercado de Riberia) oraz w Nata LX na ul. Rua dos Bacalhoeiros. Oznaczone na mapie pod tekstem którą możecie sobie zapisać na google drive. Te w Belem były zdecydowanie za tłuste, ciasto było twarde i ciężkie do gryzienia, a sam krem mocno dosładzany cukrem w porównaniu do innych miejsc w których zjedliśmy.
Uf, skoro mamy to za sobą, to jakie są te ciastka? Kruchy spód półfrancuskiego ciasta lekko przesiąknięty już waniliowo jajecznym kremem o konsystencji budyniu – niebo w gębie, kosztuje średnio 1-1,2 euro za sztukę i zamawiajcie w ilościach hurtowych. Mieszkańcy Lizbony ( i ogólnie Portugalczycy) podobnie jak reszta krajów południa lubi sobie na śniadanie strzelić kawkę i słodycze, czemu nie miały by to być z 3-4 sztuki tego specjału?
KOLEJKA W RAMIRO I OWOCE MORZA
Kolejną oczywistością są ryby i owoce morza. Jadąc do Portugalii, kraju o tak silnej linii brzegowej, kraju rybaków, podróżników i odkrywców, spodziewaliśmy się zdecydowanie tańszych owoców morza. Niestety zagięły nas ceny dań ośmiornic, krabów i homarów oscylujące w granicach 50-90 euro za kilogram. Niestety ze względu na wielkości stworów często nie mamy panowania nad wielkością zamawianej pozycji.
Rozumiemy trudność pozyskania składnika i nie jest dla nas coś powalającego, jednak podróżując na mniejszym budżecie musieliśmy wybierać co i kiedy zjeść. Z owoców morza zdecydowaliśmy się pojechać do międzynarodowo rozpoznawalnego i sławnego Ramiro. Tutaj z kolei pokonała nas… kolejka!
Po raz pierwszy muszę to przyznać, bo jako napalony foodies nie straszne mi stać i czekać na jedzenie. Ramiro robi ten trick przy pobieraniu numerka, że dostaje się losowy numer i nigdy nie wiesz ile osób tak naprawdę czeka przed Wami. Po dwóch godzinach stania pod lokalem doszliśmy do wniosku, że nie ma jedzenia które sprostałoby naszym wygórowanym oczekiwaniom, szczególnie po takim czasie i zrezygnowaliśmy. Ponoć można robić rezerwację, jednak nie udało nam się dojść jak (przez internet), a nie robiliśmy tego na miejscu bo na kolejne dni mieliśmy już inne plany. Niestety gastro – zwiedzanie nie jest zawsze takie proste jak mogłoby się wydawać!
Z RYBAMI POSZŁO LEPIEJ
Dwa najpopularniejsze gatunki w Portugalii to bezsprzecznie sardynki i dorsz. Te pierwsze najczęściej dostaniecie jako przystawkę smażone na oleju lub z puszki a obie wersje smakują wyśmienicie. Gdzie się zaopatrywać? Do polecenia mamy sklep wraz z lokalem o nazwie Loja das Conservas.
Bardzo fajny i tani sklep a do wyboru mnóstwo różnych większych i mniejszych firm i ogrom smaków i rodzajów ryb. Dużo fajniejszy niż bardziej reklamowany Comur, a za zakupy dostaniecie 5% zniżki na jedzenie w lokalu obok. Ta knajpa o tej samej nazwie serwuje jedzenie w formie do dzielenia się (dania na środek stołu i mniejsze talerzyki dla biesiadników). Do tego domowa sangria, piwo lub wino na kieliszki. Zjecie tu też tradycyjne portugalskie grillowane zielone papryczki z gruboziarnistą solą (Pimientos de Padron – pycha!) do tego placuszki z dorszem (mięsista i trzymająca się świeża ryba) lub samosy. Z przystawek ciekawy smak ma zupa melonowa z anchois, warto spróbować i zobaczyć jak leżą takie słodko-słone smaki, bo to bardzo nietypowe połączenie.
Z głównych dań mega smakował nam tuńczyk – pieczony ale bardzo miękki i soczysty, podawany z masłem z musztardą. Do tej tłustej dorzucony kalafior i marchewka marynowana w occie – super odświeżające i przełamujące smak. Nie jest to może najtańsze jedzenie, ale jak najbardziej warte swojej ceny.
NAJPOPULARNIEJSZA RYBA W LIZBONIE - DORSZ
Dorsz o którym wspomniałem popularny jest w paru formach. Najczęstsze to Pastéis de Bacalhau, lub pieczony w soli i podawany z ryżem/warzywami. Te pierwsze to bardziej streetfood lub przekąska ale wcale nie gorsza, bo ryba tu jest genialnej jakości i ciężko o podobnie dobrą w Polsce.
Gdzie zjeść? W centrum dostępny jest lokal Casa Portuguesa do Pastel de Bacalhau, w którym porządny krokiet dodatkowo wypchany kozim serem zjemy za 4 euro. Do tego kieliszek porto w zestawie za 9 euro. Ten zestaw, szczerze mówiąc, jest b.drogi biorąc pod uwagę jak tanio można kupić w knajpach dobre wino na kieliszki, proponujemy więc ograniczyć się do samego jedzenia. Innym miejscem jest stanowisko na Mercado da riberiea – Croqueteria.
Tam zdecydowanie więcej smaków bo i sardynki i mięso wołowe z dodatkami, warzywne, serowe, z tuńczykiem. Mega oblegana miejscówka ze względu na niskie ceny – zestawy z ziemniaczkami/frytkami/piwem za 5 euro a krokiety po lekko ponad euro za sztukę. Brać nie zastanawiać się! Z innych ryb na które opłaca się polować to m.in. tuńczyk, który w tym tekście przewija się w niejednym miejscu.
CO JEŚĆ W LIZBONIE? ŚNIADANIE TO PODSTAWA
W stolicy Portugalii zaskoczyły nas śniadania. Mieliśmy duży wybór i wszystkie miejsca w których skończyliśmy okazały się jak najbardziej trafione, poniżej zestawienie z krótkim opisem. Większość z nich otwiera się w okolicy 9-9.30 więc jeśli potrzebujecie coś wcześniej bo chcecie od samego rana zwiedzać niezatłoczony ulice, jedyne co Wam zostaje to lokalne cukiernie i pastel de nata. Tak też żywi się większość lokalsów z tego co mieliśmy okazję zobaczyć błądząc po mieście od samego rana. My ciastkami zajadaliśmy się w dzień a na śniadanie poszliśmy sprawdzić poniższe lokale:
Kafeine Coffee & Brunch – Śniadanko w lokalu schowanym na poziomie -1 galerii handlowej. Miejsce z założenia serwujące śniadania i brunche plus całkiem niezłą kawę. Zjedliśmy tam późne śniadanie, a spróbowaliśmy croissanta z guacamole i owczym serem (3 euro). Do tego dwa większe śniadania – pankejki z bekonem i jajecznicą polewane syropem klonowym (5 euro) – standard bez wyszukanych smaków, dobre ciasto naleśnikowe, smacznie zrobiony bekon. Oraz kanapki z pieczonym burakiem, guacamole i fetą (5,5 euro). Tej fety nie było czuć, a chleb był troszkę za mocno spieczony, ale ogólnie smaczne. Do polecenia jeśli mieszkacie w okolicy i szukacie taniego śniadania zanim wyruszycie zwiedzać do centrum.
The Mill – najlepsze śniadanie jakie mieliśmy okazję zjeść w Lizbonie. Lokal na wzgórzu bardzo blisko kolejki/windy tramwajowej Bica. Bardzo fajne kompozycje – spore porcje na słono i słodko. Huevos rancheros mega do polecenia, tak samo jak placuszki z łososiem lub bajgiel( ceny od 7 do 9 euro za porcję). Otwarte wcześnie, bo już od 8.00, za to od mniej więcej od 10.00 jak byliśmy robią się mega kolejki. Lokal z informacji na fb/instagramie jest miksem inspiracji portugalskich i australijskich, co baaardzo widać w połączeniach na talerzach.Zenith – mocno promowane miejsce na instagramie, mają standardowe „europejskie” śniadania jak w poprzednich miejscówkach (słodkie zestawy pankejków, croissanty, bajgle, tosty, guacamole) jednak trochę odstają od pozostałych jakością (w parze z tym idzie delikatnie niższa cena – od 4 do 6 euro za śniadanie). Lepiej raczej wybrać się do pozostałych lokali, tu jednak nie ma problemu z kolejką a jeśli mieszkacie bliżej Zenithu niż The Mill i chcecie mieć coś po drodze, to jest rzetelna alternatywa.
CO JEŚĆ W LIZBONIE? MARKET RIBERIA I STREETFOOD
Naszym ulubionym miejscem do jedzenia, ze względu na duży wybór i ceny okazał się Market Riberia. Jedliśmy tu w standach różnych uznanych w Portugalii szefów kuchni (m.in. Marlene Vieira, Miguel Castro e Silva, Henrique Sa Pessoa). Jest tu dobre jakościowo jedzenie, a za porcję zapłacicie ok 12 euro. W skład zjedzonych przez nas dań weszła super ośmiornica na pieczonych ziemniaczkach (u Marlene Vieira), klasyczna portugalska franceshina z dobrej jakości dodatków (na mieście często spotkacie się z sosami-gotowcami i parówką w środku).
Franceshina to zresztą dyskusja na osobny akapit – jedno z najmniej instagramowych dań jakie mieliśmy okazję zjeść. Tost podpiekany do którego do środka wkładane jest parę rodzajów mięsa i wędlin. Pikantne lub gotowane szynki, cienki stek wołowy, wszystko przykryte grubą warstwą sera i znów zapiekane w sosie na bazie wina porto, piwa i paru innych dodatków. To jedzenie które nas podzieliło – Aneta z Ewą spróbowały raz i stwierdziły „nigdy więcej, co to jest!?”, ja z kolei rozumiem i szanuję i zjadłbym więcej! Musicie sami się przekonać co do tej kanapki ale przyglądajcie się dokładnie co do środka jest wkładane i nie idźcie na tanie półśrodki! W Markecie zjecie Franceshine w lokalu Miguel Castro e Silva.
WRACAJĄC DO ‘ŁADNIEJSZEGO’ JEDZENIA W LIZBONIE
Na markecie zjedliśmy również zapiekankę z dorsza (Bacalhau Batoteiro w Henrique Sa Pessoa) w sosie beszamelowym i duszonymi warzywami. Do polecenia mamy również bardzo smaczne i pełne eklerki (w L’Éclair) oraz wspomniane krokieciki. Eklerki w Portugalii to jak się dowiedzieliśmy, bardzo popularny deser obok pasteis de nata. Zauważyliśmy pewną tendencję do słodyczy wypełnianych budyniem, różnego rodzaju kremami i farszami na bazie zółtek z jajek. Są wszędzie! W zasadzie na każdym rogu jak nie pracownia to cukiernia lub kawiarnia z wypiekami na ladzie.
Na koniec tych dobroci, wracając do Mercado da Riberia, w bocznej alejce marketu znajdziecie sklep z winem a całość marketu oceniamy mega pozytywnie i chętnie tam wracaliśmy wieczorami na jedzenie i wino.
Jedyny problem na jaki trafiliśmy z jedzeniem w Lizbonie to lody. Jest tutaj znana przez nas sieciówka Amorino Chiado – to takie charakterystyczne lody nakładane jak płatki róży z makaronikiem. Nie są jednak specjalnie smaczne, raczej na zasadzie „na bezrybiu i rak ryba”. Jedno miejsce na które trafiliśmy względnie w centrum to Gelato Therapy – włoskie receptury, miejsce prowadzone przez właściciela, niewielki lokalik. Fajne smaki i dobre wykonanie, możemy bez wstydu polecić, choć nie pijcie tam kawy. Na kawie w Gelato się srogo zawiedliśmy.
UFF, MAM NADZIEJĘ ŻE PRZEBRNĘLIŚCIE PRZEZ TEN POTĘŻNY WPIS!
Pisało się go z niewątpliwą przyjemnością, a na koniec, mamy dla Was gotowe propozycje zwiedzania miejsc które widzieliśmy, trasy do przespacerowania z zaznaczonymi lokalami które przetestowaliśmy i notatkami/radami co do transportu, godzin odwiedzin itp. Dajcie znać czy taka forma jest przyjemna w czytaniu i czy pomogła Wam się przygotować do wyjazdu. Powodzenia i smacznego!
PS: Na naszym instagramie @kulinarnie_n znajdziecie w wyróżnionych relacjach reportaż z Lizbony który wizualnie uzupełni co napisaliśmy powyżej!
Jeśli szukasz innych pomysłów na city-break, takich jak Berlin, Madryt czy Barcelona, ZAJRZYJ TUTAJ!
Add comment